Szlakiem księdza Zdzisława Jastrzębiec Peszkowskiego i Juliusza Słowackiego. |
WYCIECZKA KLAS DRUGICH |
25-29 WRZEŚNIA 2017 |
GIMNAZJALIŚCI
PODRÓŻUJĄ
Wyjazd
"Szlakiem księdza Zdzisława
Jastrzębiec Peszkowskiego i Juliusza
Słowackiego" okazał się kolejną z naszych
niezapomnianych wypraw tropami ojczystej kultury
i przeszłości. Na trasie z
wielkim znawstwem tematu
zaplanowanej przez warszawskie PTTK
opiekuje się nami jako pilot pan
Maciej Klimczak z Łodzi, imponując nam swoją
rozległą wiedzą,
taktem –i
tak ważną w jego zawodzie
umiejętnością stwarzania życzliwej atmosfery na
szlaku wycieczki.
25 września
2017 wyruszamy w kierunku Opatowa. Tutaj czeka
nas pierwszy dłuższy postój. Zwiedzamy podziemną
trasę turystyczną – połączone w jeden szlak
dawne kupieckie piwnice. Wydrążone w lessie
pieczary składają się z kilku kondygnacji , aż
do 15 metrów pod ziemią. Białej Damy nie udaje
nam się spotkać, ale idziemy śladami
partyzantów, którzy wykorzystywali je jako
kryjówki tuż pod urzędującymi w rynku, niczego
nieświadomymi funkcjonariuszami gestapo.
Przestrzeliwano tu produkowaną na potrzeby
podziemnej armii broń, a niewykluczone, że
również tą drogą dostarczano żywność do
opatowskiego getta.
Po
opatowskiej kolegiacie oprowadza nas z werwą
dowcipna przewodniczka. Wprowadza młodzież w
tajniki historii architektury, demonstruje
słynny lament opatowski – oryginalny nagrobek
Krzysztofa Szydłowieckiego – zabytek unikalny w
skali kraju.
Przed wyruszeniem w dalszą drogę zaopatrujemy się w zapas znakomitych krówek- opatówek i podążamy do Sanoka – rodzinnego miasta naszego Księdza Patrona. Po przyjeździe do miasta opiekę nad nami obejmują gościnni państwo Zającowie ze Szkoły Podstawowej imienia księdza Zdzisława Jastrzębiec Peszkowskiego – naszej imienniczki.
Na cmentarzu pochylamy się w skupieniu nad grobem państwa Peszkowskich – Zygmunta i Marii z Kudelskich – rodziców naszego Patrona. Zapalamy znicz, składamy kwiaty. W zadumie zatrzymujemy się pod Krzyżem Powstańców, gdzie młody Zdzisław złożył przyrzeczenie i rozpoczął swoją harcerską wielką przygodę.
Na ulicy Jagiellońskiej przystajemy przed kamienicą, w której znajdowała się znana w mieście cukiernia Peszkowskich odebrana rodzinie w latach pięćdziesiątych przez państwo ludowe. Niedaleko już kościół Przemienienia Pańskiego, w którym naszego patrona ochrzczono i gdzie był potem ministrantem. Wreszcie miejsce, gdzie znajdował się nieistniejący już dom rodzinny Peszkowskich. Spacer po najstarszej części miasta, piękny widok z dziedzińca zamkowego. Wreszcie autokarem podjeżdżamy pod budynek szkoły numer cztery.
![]()
Podziwiamy Izbę Pamięci, pieczołowicie zebrane
przez państwa Zająców pamiątki związane z
Patronem, zdjęcia udostępnione
przez zaprzyjaźnioną z Peszkowskimi
sanocką rodzinę. Żegnamy gościnnych gospodarzy,
umawiając się na spotkanie na kolejnej
październikowej mszy w warszawskiej katedrze w
rocznicę śmierci naszego wspólnego Patrona.
Przez Przemyśl kierujemy się na przejście graniczne w Medyce, a stamtąd do Lwowa, gdzie czeka nas pierwszy nocleg. Od rana dnia następnego oszałamia nas wszystkich niepowtarzalna uroda tego miasta.
Cmentarz Łyczakowski z grobami Konopnickiej, Ordona, Zapolskiej, Stefana Banacha. Dłuższy postój nad grobami Orląt Lwowskich, gdzie poznajemy dramatyczne dzieje tego szczególnego miejsca. Trzy katedry – łacińska, grekokatolicka i ormiańska z sugestywnymi malowidłami ściennymi Mehoffera i Rosena. Gmach Opery Lwowskiej projektu Gorgolewskiego, gdzie doznań płynących z obcowania z muzyką doświadcza się w oprawie arcydzieł architektury, rzeźby i malarstwa. Po malowniczych uliczkach starego Lwowa oprowadza nas ze znawstwem pan Jakub Sieprawski, lwowiak z krwi i kości, którego erudycję, poczucie humoru, prawdziwe mistrzostwo w przewodnickim fachu my starsi już nie po raz pierwszy podziwiamy. Zatrzymujemy się u stóp lwowskiego pomnika Mickiewicza, jak twierdzą niektórzy, najpiękniejszego w kraju.
W rynku
kilkakrotnie mijamy młodego człowieka
proponującego przechodniom wstążki w narodowych
barwach Ukrainy – sygnał toczącej się na
południowym wschodzie wojny, o której nie
pozwala zapomnieć widok licznych na ulicach
miasta i na prowincji urlopowanych żołnierzy w
mundurach w barwach ochronnych.
W środę po śniadaniu opuszczamy Lwów. Buczacz wita nas rozlegającym się w mieście chóralnym liturgicznym śpiewem – tutejszy kościół Bazylianów obchodzi rocznicę istnienia świątyni. Nie zakłócamy obchodów, udajemy się do ufundowanego przez Potockich kościoła Matki Boskiej Szkaplerznej. "Chcąc Potockich Pilawa mieć trzy krzyże całe Dom Krzyżowy na Boską ufundował chwałę" – wita nas napis na frontonie świątyni. Wystrój rzeźbiarski kościoła wiąże się z warsztatem Pinsla – rokokowego artysty, którego dzieła cechuje dramatyczna ekspresja przedstawień.
Przed gmachem
zabytkowego buczackiego ratusza oglądamy jedną z
rzeźb z jego szkoły, dowiadując się przy okazji,
że planuje się restaurację następnych, mocno
zniszczonych za czasów sowieckiej władzy.
W malowniczo położonym Jazłowcu ruiny czternastowiecznego zamku.
Tuż obok pałac
wzniesiony przez
Poniatowskich– przodków
późniejszego króla Stanisława. Po latach
nieobecności wróciły doń osadzone tam przez
założycielkę zakonu – matkę Marcelinę Darowską
Niepokalanki. Dawniej Jazłowiec stanowił główną
siedzibę zgromadzenia, dopóki dziejowe burze nie
przeniosły jej do znanego dziś wszystkim
Szymanowa. Spotykamy jedną z mieszkających tam
obecnie sióstr – oprowadza po muzeum, przybliża
postać założycielki – obecnie błogosławionej
matki Marceliny, której szczątki, podobnie jak
prochy licznych jazłowieckich zakonnic złożono w
znajdującej się w częściowo zdziczałym parku na
tyłach pałacu krypcie. W kaplicy połączonego ze
szkołą i internatem dla dziewcząt klasztoru aż
do roku 1946 znajdował się słynący cudami posąg
Matki Boskiej Jazłowieckiej. Po stoczonej pod
Jazłowcem w roku 1919 zwycięskiej bitwie 14 Pułk
Ułanów przybrał nazwę Ułanów Jazłowieckich. W
zrujnowanym dziś kościele dominikanów znajdował
się prawdopodobnie grób słynnego polskiego
renesansowego kompozytora – Mikołaja Gomółki.
Dawniej mieszkało tu sporo Polaków, dziś, po
śmierci ostatnich osób polskiego pochodzenia,
już tylko ludność ukraińska. Nad ruinami zamku
obok niebiesko-żółtej ukraińskiej narodowej
flagi powiewa, niestety, czerwono-czarna flaga
banderowska, którą widzimy już po raz kolejny i
nie ostatni na trasie naszej podróży.
Wsławiony
bohaterską obroną w roku 1649 przed
sprzymierzonymi wojskami kozackimi i tatarskimi
Zbaraż to kolejny punkt naszej
wędrówki. Dzieje tych dni spopularyzowało
sienkiewiczowskie "Ogniem i mieczem". Twierdza
stanowiła dawniej typowy przykład architektury
pallazzo in fortezza. W odbudowanym pałacu
mieści się dziś muzeum. Przed oczyma wyobraźni
pojawiają się postacie groźnego Jaremy,
dzielnego Skrzetuskiego, Wołodyjowskiego i
poległego męczeńską śmiercią Longinusa
Podbipięty. Upamiętniono tu oczywiście Bohdana
Chmielnickiego – postać, która
nam, Polakom jednoznacznie źle się kojarzy, tu
natomiast pełni on rolę bohatera narodowego, co
potwierdzają jego
pomniki na przemierzanej przez
nas trasie i wizerunek na banknocie pięciu
grzywien. We wnętrzach pałacu pojawiają się
smutne akcenty związane z dniem dzisiejszym
kraju – mosiężne popiersia poległych na Majdanie
Ustima Hołodniuka i Nazara Wojtowicza –
bohaterów Niebiańskiej sotni.
Kolejny smutny akcent – świadectwo dramatycznych dziejów i konfliktów między sąsiadującymi ze sobą narodami to Kołodno. Mała miejscowość, gdzie zatrzymujemy się i zapalamy światło pod skromnym krzyżem, na którym widnieje jedynie data - 1943. Ofiarą okrutnego mordu dokonanego rękami UPA padło tu pięciuset Polaków – mieszkańców tej miejscowości. Ginęli od siekier oprawców albo od broni palnej – miejscowość nie zorganizowała samoobrony, gdyż większość mężczyzn została wywieziona na roboty przymusowe do Rzeszy. Pochowano ich w zbiorowych mogiłach, rzeź przetrwali jedynie nieliczni.
Nie
wszyscy Ukraińcy padli ofiarą zbiorowego obłędu
– przykładem jest Semen Kornaty, który ukrył
Józefa Ratuszniaka. Najbardziej przerażający
wydaje się fakt, że do mordu podburzał miejscowy
duchowny prawosławny.
Już po
zapadnięciu zmierzchu docieramy do Wiśniowca –
dawną siedzibę Wiśniowieckich i Mniszchów
podziwiamy w świetle księżyca. Pole do popisu
mają tu nasi niestrudzeni fotoreporterzy –
panowie Robert Kępka i Bogusław Cieślak.
Nocujemy w
Krzemiencu, aby od rana dnia następnego wędrować
po rodzinnym mieście Juliusza Słowackiego.
Rankiem nasz przewodnik, pan Grzegorz Grocholski
, spotyka nas z wypowiadanymi z
charakterystycznym kresowym zaśpiewem słowami :
"Witam was w starożytnym pięknym polskim mieście
Krzemieńcu" Z wierzchołka góry Bony, na którym
znajdują sie ruiny zamku oglądamy panoramę tego
pięknie położonego w głębokim jarze wśród
zalesionych wzgórz nad rzeką Ikwą miasta. Pan
Grocholski zaczyna swoją opowieść słowami poety
"jeżeli
kiedy w tej mojej krainie, gdzie po dolinach
moja Ikwa płynie..." , potem zresztą sypie
wierszami Słowackiego jak z rękawa, wplatając je
w barwną gawędę o mieście i ludziach. Wspomagają
go nasze koleżanki – Julka Orłowska, Ola Bałut i
Marika Kucman przygotowanymi wcześniej przez
siebie utworami poety wygłaszanymi w miejscu,
gdzie każdy kwiat i każda gwiazdka nucą od lat
swoje piosenki. Wędrujemy szlakiem pod górę od
centrum miasta na cmentarzyk, przystajemy nad
grobem zmarłej w 1855 roku na cholerę matki
poety pani Salomei – przynosimy jej kwiaty i
poezje jej syna. W jednej mogile zwieńczonej
piaskowcową urną spoczęli tu dziadkowie – Teodor
i Antonina Januszewscy, poległy w powstaniu
listopadowym
bitwie pod Daszowem wuj poety
Jan Januszewski, jego żona Julia z Michalskich
zmarła krótko po otrzymaniu
tragicznej wieści o śmierci ukochanego męża,
zgasła przedwcześnie czteroletnia Melanka –
brataniczka pani Salomei, a córka Hersylii z
domu Becu – jej pasierbicy i Teodora
Januszewskich. ![]() Nasi koledzy Oliwier i Daniel dają dowody tężyzny, w błyskawicznym tempie przebiegając drogę do parkującego na dole autokaru, aby przynieść zapomniane przez nas w ferworze zwiedzania przywiezione z Belska kwiaty. Potem już wędrujemy do muzeum Słowackiego zlokalizowanego w domu wybudowanym przez ojca poety Euzebiusza Słowackiego naprzeciw domu jego teściów Januszewskich, dziś już niestety nieistniejącego. Rodzina spędziła w nim zaledwie trzy lata, aby wyjechać do Wilna, gdzie pan Euzebiusz otrzymał posadę wykładowcy uniwersyteckiego.
Grób ojca poety odwiedzimy
dopiero w przyszłym roku na cmentarzu na Rossie
w Wilnie. W muzealnych wnętrzach wystrój z
epoki, związane z poetą pamiątki i podarowany
przez kogoś fortepian – pan Grocholski raczy nas
krótkim koncertem muzycznym w swoim własnym
wykonaniu. To się nazywa przewodnik – do tańca
ido różańca. Zmierzamy do pojezuickich gmachów
mieszczących w latach 1805-1831 słynne Liceum
Krzemienieckie. Szkoła założona przez Tadeusza
Czackiego i Hugona Kołłątaja słynęła z wysokiego
poziomu przekazywanej wychowankom wiedzy,
zamknięta przez zaborców w ramach
popowstaniowych represji. Bogaty księgozbiór
skonfiskowano i wywieziono do Kijowa, tam udała
się także część wykładowców szkoły, by stworzyć
następnie podwaliny Uniwersytetu Kijowskiego.
Miasto wyróżniane
było przez wielbiciela
twórczości poety Józefa Piłsudskiego, z jego
inicjatywy w okresie międzywojennym obsadzono
sosnami wzgórze zamkowe i reaktywowano,
wprawdzie na krótko ,Liceum Krzemienieckie,
którego uczennicą była jedna z córek marszałka.
Kończymy krzemieniecką pielgrzymkę w katolickim
kościele pod wezwaniem św. Stanisława, w którego
wnętrzu umieszczono pomnik Juliusza Słowackiego,
gdzie skrzydlaty Geniusz w rycerskiej zbroi, a
może też Anioł Stróż poety wspiera rękę na
ramieniu zadumanego Juliusza. Z marzeniem, aby
kiedyś wrócić w te miejsca, opuszczamy
Krzemieniec, udając się do Poczajowa.
Na
sanktuarium błyszczące już z daleka złocistymi
hełmami wież składa się kompleks powstałych w
różnym okresie
cerkwi. Do czczonego z dawna
wizerunku Matki Boskiej Poczajowskiej przybywają
liczni prawosławni i grekokatoliccy pielgrzymi.
Ławra Zaśnięcia Matki Bożej zachwyca nas
bogactwem wystroju wnętrz i ściennych malowideł,
czas tu wcale się nie dłuży. Niegdyś ten znany
ośrodek kultu był siedzibą bazylianów, odebrały
go rosyjskie władze po upadku powstania
listopadowego, aby przekazać cerkwi
prawosławnej. Aby wejść do środka, żeńska część
wycieczki musiała zdobyć się na niewielkie
poświęcenie – przywdzianie wypożyczonych za cenę
zastawionego paszportu chustek i spódnic. Pan
Wójcik na widok przeistoczonej wycieczki nie
posiadał się z radości, czego nawet nie próbował
ukrywać, dosłownie pokładał się ze śmiechu.
Bardziej wyrozumiały pan Cieślak udzielał
szczegółowej instrukcji dotyczącej techniki
przywdziewania chustek na głowę niezbyt
doświadczonym pod tym względem uczennicom.
Olesko –
kolejny przykład architektury obronnej. Zamek,
siedziba rodów Sieneńskich, Kamienieckich,
Żółkiewskich i Daniłowiczów, w którym w 1629 po
raz pierwszy ujrzał światło dzienne późniejszy
zwycięzca spod Wiednia -
król Jan III Sobieski. Podczas
narodzin chłopca nad zamkiem rozszalała się
ponoć straszliwa burza, biły pioruny, a zamkowy
astrolog przepowiedział nowo narodzonemu
chłopcu, że dane mu będzie zadziwić cały świat.
Królewicz Jakub Sobieski już po śmierci ojca
odstąpił zamek Rzewuskim, potem przejęli go
Austriacy.
Schodzących już ze wzgórza
zamkowego poraża nas jesienna uroda gry świateł
pośród rosnących u stóp wzgórza zamkowego drzew.
Kolejny
z zamków wchodzących w skład
Złotej Podkowy słynnych
rezydencji magnackich
Złoczów również związany jest z
Sobieskimi. Ufortyfikował go, wzmacniając
czterema bastionami, Jakub Sobieski – ojciec
przyszłego króla Jana. Jego wnuk i imiennik
królewicz Jakub założył w mieście kolegium
pijarskie. Nie spędzamy tu zbyt wiele czasu,
zanadto przejęci tym, co nas jeszcze dzisiaj
czeka – opuszczamy utarte szlaki turystyczne,
aby dotrzeć do Pomorzan, miejsca, w którym 20
września 1939 roku nasz Patron Zdzisław
Jastrzębiec Peszkowski jako oficer kawalerii
dostał się do niewoli sowieckiej. Stąd
prowadziła go droga do obozu jenieckiego w
Kozielsku. Z Kozielska wywieziony ostatnim już
transportem nie trafił do Katynia, co spotkało
większość jego kolegów oficerów, lecz do
kolejnego miejsca odosobnienia – w Griazowcu.
Ocalał. Jedziemy wiejskimi drogami wśród
pejzaży, które stwarzają wrażenie, iż odbyliśmy
również podróż w czasie, cofając się o jakichś
lat kilkadziesiąt. Turystyczny autokar na tych
drogach to rzadkość- wśród mijanych ludzi
pogrążonych w swych codziennych obowiązkach przy
zbiórce kartofli, brukwi, zwożeniu plonów wozami
zaprzężonymi w konie, krzątaniną w ubogich
obejściach swoich domów, wzbudzamy nie lada
sensację. Julek, Antek i Filip machają wszystkim
z zapałem – odpowiadają nam uśmiechy i ręce
uniesione w geście pozdrowienia. Kilkakrotnie
upewniamy się, czy nie zjechaliśmy ze szlaku,
powoli zapada zmierzch, a autokar trzęsie się i
podskakuje na wybojach czy dziurach w asfalcie,
co uczestnicy wycieczki zaczynają traktować jak
świetną zabawę i kwitować wybuchami śmiechu. Gdy
docieramy do celu – prawie kompletnie
zrujnowanego pałacu w Pomorzanach, czujemy się
jakoś uroczyście i odświętnie, a zarazem po
trosze jak pionierzy – nikt z Belska nie był tu
jeszcze przed nami. Czujemy się tutaj raz
jeszcze jakoś szczególnie blisko Księdza
Patrona, który musiał się nieźle ubawić, jeśli
dane mu jest obserwować nasze wycieczkowe trudy
i poczynania. Zdjęcie przy tablicy z nazwą
miejscowości – Pomorzany
- Julek i Antek to żywe dowody,
że rzeczywiście dane nam było dotrzeć aż tutaj.
Grupowa fotografia na tle malowniczych ruin
pałacu wśród resztek zdziczałego już parku. I
znowu myśl, tak częsta przez dwa ostatnie lata,
oby zdarzyło się coś, co sprawi, że nie zakończy
się jeszcze nasza niezwykła przygoda z belskim
gimnazjum i Księdzem Patronem. Cokolwiek jednak
będzie, pozostanie On dla nas na zawsze kimś
niezwykłym i ważnym – tego możemy być pewni.
Późnym wieczorem wracamy i docieramy do znanego
nam już lwowskiego hotelu, gdzie przyjdzie nam
spędzić kolejną noc.
W piątek 29
września wyruszamy w podróż do kraju, ale przed
nami kolejne niezwykłe wrażenia. W Żółkwi
byliśmy ostatnio przed ośmioma laty i nawet
wtedy ze zrujnowanym kościołem -
kolegiatą św. Wawrzyńca–
nekropolią rodu Zółkiewskich
wywarła ona na nas wielkie
wrażenie. Miasto założone pod koniec szesnastego
wieku przez Stanisława Żółkiewskiego było
ulubioną rezydencją króla Jana. Tu spoczywają
przodkowie zwycięzcy spod Wiednia – poległy w
bitwie pod Cecorą hetman Stanisław Żółkiewski,
jego syn Jan zmarły po wykupieniu z niewoli z
ran odniesionych w bitwie, wdowa po hetmanie
Regina z Herburtów Żółkiewska , Jakub Sobieski –
ojciec przyszłego monarchy. Jak proroctwo brzmią
w tym kościele słowa: "Z naszych
kości narodzi się mściciel". Na ścianach król
umieścić kazał olbrzymie batalistyczne płótna
przedstawiające jego największe zwycięstwa – pod
Chocimiem, Wiedniem, Kłuszynem
i Parkanami – dziś jedno z nich
zdobi komnaty zamku w Olesku, inne – zamku w
Złoczowie, pozostałe, będące własnością
Lwowskiej Galerii Sztuki, nie są nigdzie
udostępniane, ale wciąż trwają starania obecnego
proboszcza, aby je kościołowi, który ma odzyskać
przynajmniej część swojej dawnej świetności,
przywrócić. Troskę o stan
świątyni widać tu na każdym kroku, za co my,
odwiedzający, czujemy wielką wdzięczność dla
opiekunów kościoła– księdza prałata Józefa
Legowicza i jego współpracowników. Drugi z
kościołów Żółkwi – podominikański ufundowany
został przez matkę Sobieskiego Teofilę z
Daniłowiczów w intencji zamordowanego przez
Kozaków pod Batohem jej drugiego syna - Marka
Sobieskiego. Jan III Sobieski ufundował w tym
kościele matce i bratu piękne późnobarokowe
nagrobki. Wracamy do autokaru zaparkowanego w
pobliżu neobarokowego ratusza i udajemy się na
przejście graniczne w Hrebennem.
Przed nami
już tylko Zamość zwany Padwą północy i perłą
renesansu. Podziwiamy rynek z przepięknym
ratuszem zaprojektowane przez Bernardo Morando,
odbywamy spacer pod pałac Zamoyskich, skąd już
widać gmach dawnej Akademii Zamojskiej,
odwiedzamy katedrę. O obecności Żydów i roli,
jaką odgrywali w tym mieście, przypomina nam
późnorenesansowa synagoga. O wydarzeniach
ostatniej wojny i tragicznych losach dzieci
Zamojszczyzny pan przewodnik przypomina nam w
okolicy Zamojskiej Rotundy. Syci wrażeń, które
zapewne długo będziemy rozpamiętywać, udajemy
się w drogę powrotną, aby punktualnie co do
minuty według planu dotrzeć do Belska na parking
przed szkołą.
Za
nami kolejna podróż i znowu taka, która tylko
zaostrza apetyt na następne, równie udane. Tym,
co zostali w szkole,
możemy powiedzieć, że mogliby
nam pozazdrościć przeżytych wrażeń.
|
Anna Kocewiak |
Strona tytułowa |